Łaźnia publiczna czasów ZSRR: miejsca spotkania nie można zmienić

  • Dec 10, 2020
click fraud protection

Moje dzieciństwo przypadło na lata 80. i miało to miejsce w Tarchowce - małej wiosce w regionie Leningradu. Mieszkaliśmy w mieszkaniu komunalnym, ale były duże problemy z zaopatrzeniem w wodę. Zimą woda była tylko lodowata - z pobliskiej pompy.

Jedynym sposobem na kąpiel i ogrzanie się było pójście do publicznej łaźni. Nawiasem mówiąc, ta kąpiel przetrwała do dziś. Zgodnie z inskrypcjami stoi od 1898 roku. Położona jest nad brzegiem jeziora, na którym znajdowała się lodownia dla miłośników „ekstremalnego” wypoczynku.

Pierwszą rzeczą, która kojarzyła mi się z kąpielami, były kolejki. Kolejki były długie i zirytowały moją dziecięcą niecierpliwość. Nasze rzeczy zostawiliśmy w pokoju z brzydkimi żelaznymi szafkami. Trzymali się wyłącznie słowa honoru, ale szczerze mówiąc nie było w tamtych czasach nic do kradzieży, więc nikt nie martwił się o bezpieczeństwo „mienia”.

Podłogę wyłożono płytkami, ale dla zmniejszenia ryzyka obrażeń zabezpieczono ją drewnianymi deskami. Te deski znajdowały się w niewielkiej odległości od siebie. Starałem się pilnie nie uderzać nogami w przerwach - wydawało mi się, że jeden zły ruch, a złamana noga lub kark są gwarantowane. Wszyscy chodzili boso po łaźni - nikt nigdy nie słyszał o tak uprzywilejowanych butach jak pantofle czy mydelniczki.

instagram viewer

Osobną atrakcją były ogromne i niezwykle głośne niecki aluminiowe. Hałas w łaźni parowej pochodził nie tyle z rozmów, ile z ciągłego brzęku misek. Co za grzmot, gdyby ktoś upuścił tę miskę na podłogę i nie warto o tym mówić. Zamiast znanych nam dzisiaj myjek były wesołe młyny, które były zrobione z haka holowniczego i nie przepadały za skórą dzieci. Po nich wyszedłem cały czerwony i swędzący.

Łaźnia stała się prawdziwym miejscem nieoczekiwanych i przyjemnych spotkań. Ojciec często spotykał się ze znajomymi w łaźni parowej i podejmował „towarzyską” rozmowę. W tym czasie zajmowałem się prostymi zabawkami, które zawsze zabierałem ze sobą do sauny, bo bez nich zabiegi kąpielowe wydawały mi się straszną nudą.

Poczekalnię zwieńczył samowar. Towarzyszyły mu proste blaszane filiżanki (2-3 sztuki dla wszystkich), z których można było napić się herbaty lub gorącej wody. Moja rodzina nie lubiła zostawać na ceremonii parzenia herbaty, ale czasami namawiałem ich, żeby zostali, ponieważ lubiłem odpoczywać po łaźni parowej. Wtedy nawet ciepła woda wydała mi się w szczególny sposób.

Uderzający był kontrast między łaźnią a chłodnią, do której wszedłem później. Wskakiwanie pod zimny, ale niesamowicie miękki koc był dla mnie swego rodzaju utwardzeniem - puchowe łóżka zamiast lodowej dziury.

Pomimo tego, że „znawcy” nie radzą odwiedzać łaźni w nocy, to zawsze szliśmy wieczorem. Nie przeszkodziło mi to zasnąć prawie natychmiast po mocnym śnie.